Znacie ten motyw występujący w wielu filmach komediowych. Główny bohater przez przypadek słyszy fragment wypowiedzi i na jej podstawie dochodzi do wniosku, że został wybrany, że czeka go sława, pieniądze i miłość..

Widzimy przez kilkanaście minut, a czasami nawet przez pół filmu perypetie związane z tym nieporozumieniem zakończone smutną miną. Myślimy sobie wówczas, jakież to utalentowane zwierzę scenariuszowe wykoncypowało tak wyjątkową historię. Ależ to brawurowo odegrał komediancki zespół. Bo takie rzeczy przecież nie dzieją się naprawdę. Bo ludzie stoją twardo na ziemi i podejmują decyzje racjonalnie. Bo, bo, bo. Ale w świecie rzeczywistym takie rozczarowania zdarzają nam się codziennie.

Może nie zawsze opatrujemy je hollywoodzką miną, ale zawsze jest nam cholernie przykro.


O czym w skrócie jest Pianoforte?


O gonieniu króliczka, o stawianiu sobie wysoko zawieszonych celów, o gonitwie w której wygrywa tylko jeden, a im dalej w las, tym bardziej uświadamiamy sobie że to nie możemy być my. I czasami odpuszczamy, a czasami do samego końca nie dopuszczamy do siebie tej myśli.
Kiedy po XVIII konkursie Chopinowskim pojawił się zwiastun od razu wiedziałem, że koniecznie chcę go zobaczyć. Strasznie mnie wkurzało, że jest do obejrzenia na całym świecie, tylko nie u nas. Wprawdzie wpadł na chwilę na Millennium Docs Against Gravity wygrał i czmychnął w świat.


Przecież to my jesteśmy gospodarzem konkursu, to w polskich wierzbach szumi szopenowski wiatr. I takie tam inne dyrdymały. Irytacja rosła wraz z każdą kolejną premierą na świecie, z każdym kolejnym postem o nagrodzie w kolejnym konkursie. Czemu, czemu, czemu. Czemu nie możemy odpalić tego w streamingu. Czemu musimy czekać aż film pojawi się w powszechnej kinowej dystrybucji.
Po seansie 13 lutego wiedziałem dlaczego warto było czekać.


Film opowiada historie kilkorga uczestników konkursu. Poznajemy ich świat przed „olimpiadą”. Odkrywamy miejsca skąd przyjechali, jak wygląda ich rzeczywistość. Podróżujemy z nimi odwiedzamy ich domy, przyjaciół i bliskich. Poznajemy ich podwórka, okoliczne ulice, sąsiadów. Smaki i zapachy. Jesteśmy z bohaterami na każdym etapie wyścigu. Uwaga spojler 😉 nie każdy dotrze do finału. To że na w końcu ląduje ich tak sporo, świadczy o tym, że reżyser Jakub Piątek ma słuch, wbrew temu co próbował nam wmówić na wtorkowym (13.02.24) spotkaniu w Kinotece, po pierwszym seansie kinowym w Polsce.


Oglądasz film dokumentalny, ale cały czas masz wrażenie, że nic innego jak radiowy reportaż z dograną ścieżką wideo. Możesz zamknąć oczy i nadal w pełni odbierać to nie boję się napisać dzieło.


Pełno w nim dźwięków. Powiecie, że to banał, wszak to film o muzykach. Ale to co przykuwa uwagę to pełna gama dźwięków całkowicie nieoczywistych. Pozornie nieistotnych, towarzyszących. A masz wrażenie, że każdy z nich jest na najwłaściwszym miejscu z możliwych.


Dźwiękowa opowieść zaczyna się od wyboru fortepianów do konkursu. Bohaterowie siadają do klawiatur, grają, chodzą, wybierają najlepszy. Dźwięk stejnłejów i kałajów, jamach i facjolów miesza się ze skrzypieniem filharmonijnego parkietu.


Brzmienie fortepianu wraca do nas w sesjach z ciasnych uniwersyteckich pokoi ćwiczeniowych, wieczornych rozgrywaniach na cyfrowych pianinach. Zaglądamy też do ich domów rodzinnych. Powtarzane bez końca frazy współgrają ze skwierczącym wokiem w jednym, na oko 30-40 metrowym, mieszkaniu w chińskim mrówkowcu. Śródziemnomorskie przestrzenie wypełnione Słońcem i Chopinem ćwiczonym i granym wręcz do znienawidzenia.


Wbrew pozorom dużą rolę odgrywa cisza. Mimo że jest wręcz niezauważalna, nawet dla twórców filmu. Cisza, skupienie, smutek, relaks. To krótkie chwile, ale znaczące. eva zamykająca drzwi zza których co raz ciszej słychać chopinowskie pasaże. Czy pstrykanie padem Marcina podczas gry na tablecie.


Cieszę się również, że jednym z bohaterów tej opowieści jest Alexander Gadijev, bo to zawodnik wyjątkowy. Gość, który ma co do powiedzenia zarówno na boisku, siedząc za fortepianem, jak i w przerwie meczu, czy podczas pomeczowej konferencji prasowej. Miło się słucha tego jak gra i tego co mówi. Nie tylko o muzyce, czy Chopinie.


Film warto zobaczyć nie tylko po to by wrócić do chwil konkursowych by poczuć raz jeszcze te emocje. Pokazuje z jakim ciężką maestrią pianiści muszą się mierzyć.


Z jednej strony mamy wyśmienicie zaprojektowane i wyprodukowane roboty które przebierają palcami z kosmiczną prędkością, uderzając w poszczególne klawisze dobrawszy siłę i wektor z chirurgiczną precyzją. Z drugiej strony mamy ludzi, ze swoimi emocjami, namiętnościami, słabościami. Mamy dzieciaki, które wpadły w wir wygrywania konkursów, dzieciaki które są jeszcze w szkole i całe życie przed nimi. Mamy dojrzalszych pianistów, którzy rozumieją dlaczego siadają do instrumentu i czego oczekują od swojej kariery. To nie jest tak że wszyscy chcemy przekazać swoje emocje, mówią bohaterowie. To jest orka na ugorze. To jest ciężka praca bez stabilizacji. Bierzemy udział w najważniejszym na świecie konkursie pianistycznym, jesteśmy tu żeby sobie pozycją najwyższą z możliwych zapewnić byt na dalsze lata. A i tak gros nagrody wydamy na terapię, która nas przywróci do życia kiedy już wygramy, albo i nie.


Dlatego, myślę sobie, tak ważne jest to by mieć zawsze w odwodzie plan B. Miejsce do którego możemy wrócić. Ludzi, którzy nas akceptują bez względu na to jak słabo nam w życiu pójdzie. Widzimy jak nasi bohaterowie żyją swoim życiem. Rozwiązują zadania z matmy, ćwiczą jogę, wyprowadzają psa. To cenna lekcja również i dla nas. Pracowników, rodziców, partnerów. Nie stawiajmy wszystkiego na jedną kartę.


Film ten też pokazuje jak trudno jest osiągnąć sukces. Że, niestety bez pracy nie ma kołaczy. I ktoś mi tu może zarzucić, że jestem admiratorem kultury zapierdolu, ale rzeczywistość jest taka, że jeżeli chcemy osiągnąć pewien standard, który oczywiście jest standardem wykraczającym ponad średnią. Czasami nawet wysoce wykraczającym. Musimy się temu poświęcić. W filmie widzimy długie godziny ćwiczeń. Drzemki na fortepianie. Niekończące się powtórki. Nieustające uwagi ze strony nauczycieli, które niejednemu przycięłyby skrzydła . Długie godziny w podróży by móc spotkać się z nauczycielką i przegrać ćwiczony materiał. Niewiarygodne i niedostępne śmiertelnikom poświęcenie.


Widzimy też tam radość. Oczywiście radość z kolejnych osiągnięć. Ale też i radość z samego procesu. Bohaterowie naszej bajki mimo, że traktują swój talent niezwykle profesjonalnie. To mają radość ze najzwyklejszej gry. Nawet kiedy im nie idzie tak jak powinno podczas konkursu, albo kiedy już nie muszą grać, bo światła zgasły i jury rozjechało się do swoich domów.


Dziękuję ekipie za ten film. Za garść wzruszeń. Za przypomnienie tej atmosfery. Za rewelacyjny dźwięk za trzask klepek w filharmonii, cykanie fotograficznych cykad, szum miasta. Za montaż. Zwłaszcza koncertu który grali uczestnicy w finale. Za łzy. Bo zryczałem się jak bóbr…


Od dzisiaj Pianoforte documentary film (16.02.24) w wielu kinach w całej Polsce. Polecam gorąco. Idźcie, obejrzyjcie i cieszcie się chwilą.